czwartek, 17 stycznia 2013

Dla ciekawych fryzura Alana wygląda jak Zayn'a Mailk'a, dawna Adama Lambert'a i Siva Kanesawaran'a ;) 
Coś w tym stylu:


Rozdział 11
-Nina, wstawaj.
-Yhym.
-Wstań!
Dzisiejszy dzień, pokaże na ile mnie stać. Czy będę mogła sobie poradzić. W końcu pod opiekę, mam wziąć dziecko. Nie wiem ile ono będzie miało lat i jak wygląda. Wiem, że ma na imię Róża.
Powoli zwlekając się z łóżka, podeszłam do szafy. Wzięłam dresy (domyślam się, iż będę musiała biegać) i luźną koszulkę. Marcus opuścił mój pokój, bym mogła normalnie się przebrać. Włosy spięłam w koka; jak nigdy. Wyszłam z pokoju, aby udać się na śniadanie.
Gdy zasiadłam do stołu, miałam nałożoną dużą porcję kanapek.
-Nie zjem tyle.
-Ale musisz. Jedz, póki masz – spojrzał na mnie litującym wzrokiem. Robiąc kwaśną minę, kanapki powoli znikały. Przyjaciel podszedł do mnie, wręczając mi plecak.
-Za pomocą magii, wyjmiesz stąd jedzenie i potrzebne rzeczy.
-Tak po prostu?
-Ja będę miał drugi plecak, gdy włożę do niego na przykład butelkę wody, ona szybko się przeniesie do twojego wyposażenia.
-Mam ci wysyłać karteczkę co chcę? - spytałam ironicznie.
-Tak.
Wzięłam plecak. Lekki, pusty w środku. Lecz sekundami stawał się cięższy. Co jest? Włożyłam rękę do środka; pomarańcza. Już wiem jak to działa.
-Przed wyjściem, włoży się namiot, śpiwory i jedzenie – po chwili dodał – tak na wypadek.
Mężczyzna, zaczął zbierać potrzebne rzeczy. Podsumuje to. Uwolnię dziewczynkę, nauczę ją magii, razem z nią muszę zaplanować „zamach” na Edvarda, muszę się nią opiekować, sama muszę przeżyć i zapewne będziemy w jakimś buszu. Wynik: ŚWIETNIE.


Ujrzałam znany pensjonat. Aktualnie znajdował się w Manchesterze .
Przed oczyma, zobaczyłam, to wszystko co przeżyłam. Ta rozpacz, poznanie nowych przyjaciół, zmienienie życia. Oglądałam te okna, przez która patrzyłam na ptaki. Już wyobrażałam sobie mój dawny pokój. Całe moje życie, zmieniło się właśnie tutaj.
-Aż tak źle, tutaj było? - spytał mężczyzna stojący obok mnie.
-Nie... Ale tu po prostu są wspomnienia, tu się wszystko zaczęło – jednak po chwili poczułam, łzę spływającą po prawym policzku; czyżby łzy szczęścia? Spojrzałam na uczestnika akcji. Ruszyłam głową, na znak, iż jestem gotowa. Jestem niewidzialna. Marcus spokojnie uchylił drzwi. Weszliśmy. Korytarz... Czerwony korytarz... Długi i czerwony korytarz. NIE! Idę dalej. Po prawej stronie, znowu „recepcjonistka”, teraz wiedziałam, że jest ona zwolenniczką Edvarda. Przeszliśmy przez drzwi. Czarnoksiężnik wprawił w ruch windę. O dziwo; na dół. Znów wyszliśmy niezauważeni.
Dosyć ciemno. W powietrzu unosiła się stęchlizna i wilgoć. Na pewno szczury, miały by tutaj schronienie. Wszystko tak rozpraszało, nie mogła opuścić mnie myśl, że to właśnie tutaj przechowują małą dziewczynkę... Nagle usłyszałam „uważaj”. Schody... Bezgłośnie schodziłam po schodkach. Szczerze to bałam się. Nie, cały czas boję się. Co chwila zatrzymywałam się, by poczuć towarzysza. Nie wiem co bym zrobiła, bez niego. Czas dłużył się. Szliśmy w milczeniu, to nie pomagało. Każda chwila, była wypełniona strachem. Przejście i...
Pomieszczenie znacznie się zwiększyło. Ujrzałam mężczyzn. Marcus zakrył mi usta. Gdyby tego nie zrobił, zdradziłabym nasze położenie. Cienki okrzyk strachu bądź zdumienia wydobył się z moich ust. Upewniony, iż się uspokoiłam, zdjął dłoń z mej buzi. Teraz? Szukać dziewczynki.
Chodząc na palcach, zaglądałam przez kraty do „celi”. Ostrożnie omijałam zwolenników. W pewnym momencie, usłyszałam kroki. Wystraszyłam się , lecz nie miało to wielkiej różnicy, gdyż cały czas, jestem w strachu.
-Szczeniaku!
Odpowiedziało jedynie okrzyk bólu. Odwróciłam się, obserwując kto nadchodzi. Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu; Alan. Niestety był pochylony, z powodu trzymanych rąk z tyłu. Za nim szedł mocno umięśniony mężczyzna. Próbowałam odczytać emocje z Alana, lecz miał pochyloną głowę do ziemi. Reszta zwolenników w pomieszczeniu uśmiechnęła się. Jak można?
Pragnęłam podbiegnąć, walnąć tego co trzymał chłopaka i razem z Alanem, transportować się na bezludną wyspę. Wszystkie te chwile, kiedy był niemiły; zostały zapomniane. Dręczyły mnie wyrzuty sumienia, że nie utrzymywaliśmy dobrych kontaktów. Chcę, chcę podejść do niego, uśmiechnąć się i przytulić, przy okazji mówiąc: „Będzie dobrze”.
W tej chwili, upadł na kolana; a raczej go popchnięto. Najbardziej umięśniony mężczyzna podszedł i wypowiedział:
-Spójrz na mnie, darmozjadzie.
Chłopak dalej wpatrywał się w kamienną podłogę. Z kilku ust mężczyzn poleciały przekleństwa. Zwolennik splunął na ziemię, dokładnie gdzie spoglądał Alan.
-Teraz masz co oglądać.
Roześmieli się szyderczym śmiechem. Ja i Marcus uważnie obserwowaliśmy scenę. Czarnowłosy chłopak spojrzał w bok. Podwładni wydali z siebie dosyć krótkie „uuuu”, lecz stojący przed Alanem mężczyzna, zrobił kwaśną minę. Złapał podbródek chłopaka i przyciągnął w swoją stronę.
-Patrz w moje oczy, jeśli masz odwagę!
Nie wiem czy spojrzał, ale widziałam zadowolenie stojącego. Lekko poklepał chłopaka po policzku i powiedział:
-Odwagę to ty masz.
Coś pstryknęło mnie w ramię. To zaklęcie Marcusa. Zwróciłam głowę w jego stronę. Wskazał abym szukała, on umożliwiał nam maskowanie się i normalny teleport(bo w całym budynku nie można było, gdyż Edvard uniemożliwił zaklęciem). Zaczęłam dalsze poszukiwania. Niestety nigdzie nie znalazłam dziewczynki. Znacznie się oddalając, zostało mi kilka cel. Nagle w jednej, zauważyłam skuloną postać. Róża bawiła się włosami.
Nie była to pięcioletnia dziewczynka, lecz nawet czternastoletnia. . Rozwalę drzwi i...? Wejdę, złapię ją i uciekniemy jak tchórze? Same? Nie ratując przy okazji Alana? Nie...
Te drzwi mają być otwarte. Nic. Niestety muszą być rozwalone. Nie ma drzwi, zostały zniszczone. Szybko poszło. Huk i przejście. Szybko wbiegłam do pomieszczenia, złapałam za rękę dziewczynkę i pociągnęłam za sobą, krzycząc: „szybko!”. Jej ręka była zimna, przerażająco zimna.
Wybiegłam z celi. Posuwałam się w kierunku Marcusa. Niech on ich zatrzyma! Muszę mieć dostęp do Alana! W moim kierunku biegli wrogowie. Do akcji wkroczył Marcus. Zaskoczeni przeciwnicy, rozpoczęli zaciętą walkę.
Ja biegłam. Dziewczynka w ogóle mnie nie spowalniała. Ominęłam bitwę. Alan dostrzegł mnie. Wyprostował się, otwierając szeroko oczy. Każdy głupi zauważyłby jego zdziwienie. Już miałam przenieść się gdzieś na koniec świata, gdy zauważyłam Marcusa nie dającego sobie radę. Zwrot akcji był szybki. Krzyknęłam do dziewczynki:
-Leć do niego, nie odchodź i nie odwiązuj mu rąk!
Puściłam rękę dziewczynki kierując w stronę Alana. Róża posłusznie do niego podbiegła. Zmieniłam kierunek biegu. Z przodu ukazywały się kule ognia, prąd i różnorodne kolory dziwnej substancji. Marcus nie zauważył przeciwnika z tyłu. Odejdź od niego! Wróg gwałtownie poleciał do tyłu. Przecież właśnie uratowałam mu życie... Jakie to niesamowite uczucie! Dające wartość życiu. Po raz pierwszy coś takiego doznałam. Mam nadzieję, że kiedyś jeszcze doznam.
Obok mojej głowy „rozbiła” się kula ognia. Tym razem Marcus uratował mi życie. Znowu to uczucie, że dorównuję komuś takiemu jak on... Ciągle się obracając z powodu ataków, zauważyłam niedowierzanie Alana. W pewnym momencie Marcus krzyknął:
-Uciekaj, tylko ty mnie tu trzymasz!
Wiedziałam, że nie żartuje. Uciekłam od miejsca bitew. Róża wyciągnęła do mnie rączkę. Poczułam łzy napływające mi do oczu. Nic nie widziałam. Biegłam do dwóch ludzi; którzy stali się moim jedynym wsparciem. Nie dotknęłam ich, lecz biegnąc wręcz rzuciłam się im  na szyję. Cisza. Szum morza, piasek. Nigdy nie poczułam tak wielkiej ulgi. 

sobota, 12 stycznia 2013

Hue hue hue! Jestem sławna na tej stronce! (w 4 rozdziale) Prowadzi go moja przyjaciółka może dlatego >.<
Akurat miałam wenę, więc coś tam wymyśliłam. Ale czuję, że mi się nie udał :/

Rozdział 10
No i co mogę powiedzieć? Życie jednak nigdy nie będzie dla mnie łatwe... Co chwila wchodzę w tą dobrą ścieżkę, lecz kiedy trzeba skręcić wybieram zły kierunek... Naprawdę nie wiem czy wszyscy utrudniają MI życie, czy JA sobie... Ale życie dalej trwa, raz taśma przewija się za szybko, raz za wolno. Niestety w tym wypadku zatrzymała się. Co mam robić? Nawet nie widzę, co przedstawia (taśma). Dobra trzeba naprawić maszynę. Niech rusza.
Oj źle zamontowałam taśmę... Upadłam. Uznając, że na czworakach będzie bezpieczniej, przypełzłam do drzwi. Czuję drzwi, powoli posuwając się do góry; wstałam. Weszłam do środka potykając się. To dziwne uczucie mieć otwarte oczy i nic nie widzieć. Domyślałam się, iż jestem w głównym pokoju (jak można tak to nazwać). Usiadłam na pierwszym lepszym krześle, wnet próbowałam odczarować się. Nic z tego. Nie wiem ile mi to zeszło, lecz gdy skończyłam było późno. Mężczyzna wszedł do pomieszczenia.
-I co jakieś postępy?
-A jak myślisz?!
-Uspokój się... Ale zobacz, są tego plusy, nie musisz zamykać oczu, by usnąć.
-Grrrr...
Powoli zaczynałam zastanawiać się, czy Marcus nie jest przypadkiem bratem Alana... Rozbawiony mężczyzna wyszedł. Postanowiłam iść spać, jutro coś wymyślę...
Otworzyłam oczy. Boże! A nie... Nienawidzę tego zaklęcia! I po co mam go umieć?! Usiadłam na łóżku. Nie wyjdę dopóty, dopóki nie zacznę widzieć! Nie będę gorsza! Pokażę mu z kim ma do czynienia! Już wyobrażałam sobie pokój. Chyba z godzinę sobie wszystko to powtarzałam. Nawet nie rozróżniałam czy miałam otwarte czy zamknięte oczy.
W końcu, nareszcie... Ta chwila... jasność... Odcienie brązu. Widzę jak przez wodę. Przetarłam oczy, ostrość lekko się polepszyła. Swobodnie wstałam i otworzyłam drzwi. Weszłam do kuchni. Zaciekawiony Marcus spytał:
-Odzyskałaś?!
-Nie... - pomyślałam, że będę oglądać co robi, gdy „nie widzę”.
-To lepiej siedź, żebyś se krzywdy nie zrobiła.
Od kiedy on się tak o mnie martwi? Zauważyłam jak wstał i wyjął coś zza szafki. Postawił przed sobą, czyli dokładnie naprzeciwko mnie.Raz spoglądał na moją osobę, raz na przedmiot. Spokojnie siedziałam. Udałam, że szukam kubka i powoli zaczęłam sączyć herbatę. Aby nie było podejrzeń spytałam:
-Jesteś?
-Jestem.
-Co robisz?
-Czytam.
-Jak to?!
-Co? - zapytał lekko wystraszony.
-Znaczy... tak długo dosyć czytasz...
-Ciekawy artykuł.
Cisza. Była dosyć nieprzyjemna. Z każda minutą ostrość się wyrównywała. W pewnym momencie po prostu, widziałam jak dawniej. Wstałam. Swobodnie podeszłam do znajomego. Marcus patrzył na mnie wystraszony. Spojrzawszy mu w oczy powiedziałam:
-Szkoda twojego talentu na tak brzydką kobietę.
-Ty widzisz!? - jego pierwszym odruchem było zasłonięcie obrazu. Lecz zdał sobie sprawę, że wszystko zauważyłam – Od kiedy odczarowałaś się?
-Od rana, lecz nie miałam jeszcze pełnej ostrości.
-Musisz jeszcze poćwiczyć... - mężczyzna dyskretnie chował narzędzia do malowania.
-Jak chcesz mogę znowu usiąść. Dokończysz malowanie.
-Nie. Trenujmy dalej.
-Czy ty się wstydzisz, że malujesz?
Chłopak złożył przedmioty i schował na miejsce.
-No to ćwiczymy dalej, Nino?
-Zapytałam się ciebie o coś.
-Nie twoja sprawa – odpowiedział szorstko.
-To teraz ćwiczymy dawcze?
-Zgoda. Nauczysz się podnosić przedmioty. To jest łatwe. Gazety czasem piszą o ludziach, którym się to udaje. Są oni czarnoksiężnikami, ale tego nie wiedzą. Skupisz się na... Bananie! - do ręki wziął owoc i postawił na stole – lepiej usiądź. Jeśli nie uwierzysz, że ci się uda, to może się trochę zejść... No więc powodzenia!
I wyszedł... Więc to tak miało być? Zwyczajnie ma się ten banan podnieść? Co trzeba było... A! Nadzieja, wyobraźnia i... Szczerość? Nie wiem... Muszę sobie to gdzieś zapisać. Ale będę musiała to mieć ZAWSZE przy sobie. To może tatuaż? Jeśli już to będzie mój pierwszy. Tak, to jest dobry pomysł. Na nadgarstku, pod dłonią. Moja jakby-ściąga. Jeden problem... Jak go zrobić? Może Marcus coś wymyśli. Szukając czarnoksiężnika rozmyślałam, że napis nie może być po polsku. Może po francusku? Tylko ja i Francuzi będą wiedzieć o co chodzi. Najzabawniejsze to, że nawet nie będę umiała tego wymówić. Marcus... To imię brzmi też tak po francusku...
Co ja mam z tym francuskim? O nie... Przecież Alan jest z Francji... To może i lepiej? Nie! Pewne jest, że to nie dla niego robię po francusku! Heh... Kogo ja oszukuję?
-Marcus! Potrzebny mi jest tatuaż! - krzyknęłam przez drzwi.
Mężczyzna wchodząc, spojrzał na mnie jak na wariatkę.
-Po cholerę?
-Ja muszę! Inaczej nie nauczę się magii!
-A banana umiesz podnieść?
-Nie...
-To jak się nauczysz, to zrobisz sobie sama tatuaż.
-Czyli magia umie?
Roześmiał się.
-Magia umie? Co ty wymyślasz? Co czarnoksiężnik umie!
-Aha.
Odeszłam od „śmieszka”. Głupek... Co on sobie myśli? Uczę się dopiero!
Ok banan do góry i tatuaż!
Znowu jak dziecko... Posprzątasz zabawki, a dostaniesz cukierka. Jestem naładowana pozytywną energią. Uda mi się! Potrzebny mi jest aby latał! Nawet widzę jak lata... Lata... Udało się? Tak!! Udało się! Jedyne co wypowiedziałam to „wow”. W tej chwili wszedł Marcus. Uśmiechnął się.
-No i dziecko dostanie tatuaż.
-Proszę nie mów tak... Zaraz... Czy ty przypadkiem nie użyłeś zaklęcia, co daje podświadomość dziecka?
Mężczyzna lekko zdezorientowany odpowiedział:
-Skąd takie przepuszczenia?
-Bo Ed... EDVARD! Na mnie kiedyś użył, coś podobnego.
-No to zgadłaś. Wiedziałem, że inaczej cię nie zmotywuję.
-Ok, ale teraz rób mi tatuaż! - denerwowała mnie, moja mowa dziecka.
-Znowu poćwiczysz magię prawczą. Wyobraź sobie, jakim pismem ma być napisane, gdzie i co.
-Po francusku: nadzieja, wyobraźnia i potrzeba; bądź do tego synonimy.
-Widzę, że chcesz zrobić sobie ściągę? W sumie i dobrze. A dlaczego po francusku? Wiesz, że Alan jest z Francji?
Nie odpowiedziałam na to pytanie. Wyobrażałam sobie tatuaż.
espérer            
imagination  
requis              
Miałam zamknięte oczy. Mocno ściskałam lewą pięść. W końcu zmęczyłam się i głowę położyłam na stół.
-To aż takie wyczerpujące? - spytał nauczyciel.
-Nigdy mi się nie uda...
-Doprawdy? - parsknął śmiechem.
Lekko podniosłam głowę. To, to niesamowite!! Miałam tatuaż! Identyczny jaki sobie wyobrażałam! Zaczęłam skakać z mojego sukcesu. Teraz byłam pewna, że mogę wszystko!
Jeszcze... Jeszcze te zaklęcie z podświadomością dziecka musiało działać. Przecież nie zachowywałabym się tak jak teraz, że mam tatuaż...


Musiało minąć kilka miesięcy zanim całkowicie opanowałam zaklęcia. Naprawdę tatuaż pomagał mi dużo. Przypominał tą chwilę, kiedy udało mi go zrobić. Właśnie trenowałam tak jakby „przyczepność”. Mogłam wchodzić na drzewa i stań do góry nogami. Marcus cały czas mnie obserwował. W końcu powiedziałam:
-Głodna jestem.
-Wielkie zmartwienie. Musimy obmyślać plan.
-Jaki? - spytałam z drzewa.
-Jak wydostać Różę.
Musiałam pomyśleć kilka minut kto to jest...
-To ta dziewiąta?
-Tak. Nauczyłaś się wystarczająco, jednak potrzebna jest jeszcze jedna umiejętność; transportowanie.
-To takie coś istnieje?
-A jak się przeniosłaś tutaj? A jak się przeniosłaś do Demona?
-No... Nie wiem.
-Jeśli opanowałaś magię, to szybko się tego nauczysz. Ja nauczyłem się w jeden dzień. Są i tacy co uczą się w jedną godzinę. Pewnie ty do nich należysz.
Zbiegłam” z drzewa. Stojąc przed Marcusem spytałam:
-Jestem gotowa.
-Jesteś tutaj. Ale masz być tam – pokazał na koniec widocznej nam ścieżki. Zawsze mi tak tłumaczył co mam robić; kwestia przyzwyczajenia.
-Aha – to zawsze odpowiadałam.
Spojrzałam na nadgarstek. Espérer – wierzę. Imagination – jestem tam. Requis – muszę tam być. Przypomniała mi się chwila, gdy transportowałam się tutaj. To nieprzyjemne uczucie. „Wyrywanie mnie” z tego świata. Tak jak dawniej, również zaczęłam „opadać”. Wylądowałam... przy lodówce? Wybuchłam śmiechem. No tak, byłam głodna. Wzięłam jabłko i wyszłam do lasu, gdzie był Marcus. Zanim doszłam, zjadłam połowę owocu. Lekko zdziwiony na mnie spojrzał:
-Przy lodówce?
Musiałam się odwrócić i zakryć dłonią usta, aby nie wypluć zawartości. Ten moment jeszcze bardziej mnie rozśmieszył. Pokiwałam głową na znak prawdy. Gdy opanowałam sytuację odwróciłam się. Nauczyciel również uśmiechał się. Lecz on szybciej opanował śmiech i powiedział:
-Miałaś być tam – wskazał na wybrane miejsce – a nie przy lodówce... Haha!
To była jedna z najmilszych momentów spędzonych z Marcusem.
Gdy zjadłam jabłko, znów podjęłam się próby. Kilka było nieudanych.
To samo uczucie... Stanęłam. Pod sobą mam mech. Spojrzałam za siebie. Dorosły mężczyzna stojący na drugim końcu ścieżki. Udało się! Szczęśliwa znów transportowałam koło Marcusa.
-Dobrze, wiedz tylko, że identycznie możesz kogoś zabrać. Nie poczujesz różnicy – dotknął mnie – a teraz zabierz nas do domu.
Postąpiłam identycznie. Zaczynam się do tego uczucia przyzwyczajać. Chłopak miał rację, mówiąc o nieodczuwaniu różnicy. Pomyślałam o kuchni, więc się w niej znaleźliśmy. Marcus usiadł na swoim stałym miejscu; podobnie też ja zrobiłam.
-A oto mój plan. Dzięki moim zdolnościom, wejdziemy tam niezauważeni. Ty będziesz jako pierwsza szła. Zejdziemy na dół, tam na osiemdziesiąt procent trzyma Różę. Użyjemy zaklęcia niewidzialności, gdyż gdy stoczymy walkę z zwolennikami Demona, on się dowie, że jesteśmy. Będzie kilka celi. Ty będziesz ją szukać, a ja uśpię czujność... No tych niby strażników. Wtedy akcja będzie szybka. Użyjesz zaklęcia rozbrajającego i rozwalisz drzwi. Ja wtedy zaskoczę ich i stoczę walkę. Dopilnujesz abyś dotykała Róży i transportujesz się z nią do jakiegoś miejsca. O mnie się nie martw, ja również ucieknę. Jakieś pytania?
-A co jeśli coś się nie powiedzie? No i gdzie mam się transportować?
-Improwizacja.
Jedyną moją odpowiedzią było parsknięcie śmiechem. On dopowiedział:
-Jutro – to niesamowite, jak szybko musiała zmienić się moja mina.
-----------------------------------------------------------------------------------
Nie wiem dlaczego zmieniła się czcionka. 

poniedziałek, 24 grudnia 2012

Długo czasu spędziłam przy tym rozdziale. Ale mam podnietę, że dziś wigilia :D

Rozdział 9
Rozpostarłam się, wyciągając ręce. Zamiast czuć zimnego betonu, było ciepłe drewno. Gwałtownie otworzyłam oczy. Inne umeblowanie pokoju, inne kolory, wszystko inne... Szybko usiadłam. Na sobie miałam, ubranie z wczorajszego dnia. Zaczęłam się zastanawiać, co było wczoraj. Rio De Janeiro, restauracja, ucieczka, wyjaśnienie... Rozejrzałam się w poszukiwaniu szafy z ubraniami. Zauważając ją podeszłam i otwierając wybrałam; dresy, bluzkę na ramiączka i bluzę.
Wyszłam z „mojego” pokoju. Czułam zapach jajecznicy. Schodząc ze schodów, od razu analizowałam całe pomieszczenie. Przechodząc koło „stolików”, oglądałam wszystko z zainteresowaniem. Nie wiem co tam stało, ale wyglądało na jakieś eliksiry...
Idąc za zapachem i odgłosem smażonych jajek, skręciłam w lewo. Przechodząc kilka kroków, można było zauważyć lodówkę, blaty i kuchenkę.
-Wejdź.
Wystraszyłam się, już znajomego głosu. Niepewnie zaczęłam iść. W końcu widać było stół, a za nim mężczyzna. Oglądał gazetę i w tym samym momencie popijał herbatą. Na pierwszy rzut oka, można pomyśleć: „normalny facet, mieszkającym w dziwnym domu”. Nie wiedziałam co powiedzieć. Nie mówiąc nic dosiadłam się naprzeciwko.
Uważnie obserwowałam, osobę która mnie tu sprowadziła. W pewnym momencie, wyciągnął rękę w kierunku kuchenki. Dopiero teraz zauważyłam, smażącą się na niej jajecznicę. Choć patelnię, a rękę mężczyzny dzieliły, nawet więcej niż dwa metry, on „chwycił” ją. Podniósł lekko dłoń do góry i ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu jedzenie również. Marcus nawet nie spojrzał na smażone jajka, tylko operował z daleka. W pewnym momencie dwa talerze z szafki, wyjęły się i postawiły na blacie kuchennym. Mężczyzna lekko wykrzywił rękę, a z nią patelnia. Jajka podzieliły się na dwie równe porcje. On „odstawił” brudne naczynie, machnął lekko dłonią do góry, wraz z nią talerze. Przyciągnął rękę do siebie. Naczynia zaczęły lecieć w naszym kierunku. Po kilku sekundach, miałam przed sobą jajecznicę. Wszystko to wyglądało, jakby Marcus machał sobie ręką.
Patrzyłam na niego w osłupieniu. Lecz moje oczy, przykuwały jedzenie. W końcu znowu patrzyłam na mężczyznę; i tak co chwila. Obcy wziął widelec i powoli jadł. Widząc (a raczej słysząc), że nie jem spojrzał na mnie. Jego oczy miały wyraz zdziwienia.
-Dlaczego nie jesz? Nie otrujesz się. Ja również nie gryzę – dodał z uśmiechem. Po czym wrócił do jedzenia i czytania gazety. Nadal nie tykałam jedzenia. On znów widząc, moje zachowanie, popatrzył proszącym wzrokiem. Ja mu „odpowiedziałam”, że nadal mu nie ufam. Marcus zrobił krzywy uśmiech, znaczący; no cóż. Miałam do niego mnóstwo pytań. Na temat mnie, Edvarda i ogólnie magii.
-Jestem...czarodziejką? - niepewnie spytałam.
-Nie ma czarodziei. Nie ma wróżek, magów i innych określeń. Najlepsze sformułowanie to czarnoksiężnicy. Ponieważ magii, na tym świecie nie miało być. Jest ona „nielegalna”, więc nazywamy ją czarną magią. Tak, jesteś czarnoksiężnikiem.
-Mówiłeś, że mam jakąś nadprzyrodzoną moc... Znaczy, ten dodatkowy dar – dodałam widząc jego zdziwienie – jaka ona jest? Co to jest?
-Każdy z was, ma inny dar. Ma on wielkie znaczenie, dla codziennego życia. Ty masz... A może nie zauważyłaś, coś innego, coś odróżniającego się?
-Mówiąc to, przychodzi mi do głowy dużo dziwnych zdarzeń. Nie pamiętam.
-No dobrze... A czy zdarzyło się kiedyś, że zgadzałaś ze sobą ludzi?
-Taak...
-No i co? Coś zauważyłaś?
-No nie wiem... Tak szybko mi się to udało zrobić...
Mężczyzna się uśmiechnął.
-Masz dar pokoju. Niesiesz zgodę wobec innych. Nie uważasz, że to jest bardzo ważne, w życiu codziennym? Gdy używasz tej „mocy”, źrenice powinny się raptownie zmniejszyć. Prawda?
-Tak! A jakie „moce” mają inni? Na przykład Renata?
-Renata Wenus? Ona jest bardzo ważna, nosi energię. Pewnie jest zawsze w dobrym humorze, energiczna i bardzo rzadko siedzi na tyłku. Tak?
-Skąd wiesz jak ma na nazwisko?
-Ha ha! Żebyś wiedziała ile osób zna wasze nazwiska! Czy myślisz, że wasze dodatkowe „moce” znają kilka ludzi?! Prawie wszyscy czarnoksiężnicy, wiedzą o waszym istnieniu! ON czyli...
-Edvard?
-Tak.... Też jest znany. Zniszczył zbyt dużo żyć, aby było o NIM cicho... Zmierzył sporo walk z potężnymi czarnoksiężnikami... Wynalazł antidotum na niewyleczalne choroby... Ma bardzo dużo podwładnych. Dobrze sobie to zaplanował. Gdy byliście na przykład w tej restauracji w Rio, wszędzie roiło się od pracowników demona.
-To jak ci się udało podejść tak blisko?
-Kochana, ON może być potężnym, ale silniejszego ode mnie nie ma. Nic mi nie zrobiło usunięcie kilku jego podwładnych.
-Zabiłeś ich?!
-Nie. Zabić mogę tylko JEGO – uśmiechnął się – tak, dostałem prawa. Nie będę poszukiwany, jeśli umrze z mojej ręki.
-Przez kogo poszukiwany?
-Komisariat. To taki budynek, jak sąd. Daje prawa i je zabiera, no wiesz... To właśnie przez komisariat też jesteście, poszukiwani, ale w celu powiedzenia wam prawdy. Tylko no... może mniej taktowny sposób.
-Chcę jeszcze powrócić do tematu o darach. Jaki dar ma Alan? - niestety nie zdążyłam ugryźć się w język.
-Hmmm... Ciężko jest go opisać. Nie można powiedzieć miłości, bo to nie było by zgodnie z prawdą – bardziej mówił do siebie, niż do mnie – ale dawaniu może sensu życia? Scenariuszu... Może czułaś, gdy byłaś koło niego, to nabierałaś uczuć? Niekoniecznie pozytywne. Ach... Biedaczek, bardzo ciężko jest mu ukryć uczucia, ale są na pewno szczere. Maciek ma dar odwagi. Greta posiada wielką inteligencję, w głowie pomieści więcej informacji niż ktokolwiek inny. Daniel daje optymizm, doprowadza do spełnienia, to tak jakby dobry przyjaciel każdego. Piotrek daje poczucie bezpieczeństwa, jest najsilniejszy, a Kaja może manipulować. Czyli ktoś zrobi dla niej co sobie życzy.
-Ja mam najgorsze... Do niczego się nie przyda...
-Myślisz jak dziecko, Nino. To ty doprowadzasz do zgody, między czarninami. Jest jeszcze dziewiąty... Róża Walik, przez anglików nazwana Rose. Ona ma niesamowity dar... Wystarczy, że spojrzy ci w oczy i już wie co przeżyłaś i jakie masz uczucia teraz. Właśnie! Jak cię nauczę czarnoksięstwa, pójdziesz uratować małą z tego piekła. A może przy okazji uratujesz, kogoś. Ale szczegóły planu później. Dziś jeszcze będziesz ćwiczyć. Więc radzę ci pośpiesz się.
-A gdzie my teraz jesteśmy?
-Wyjrzyj przez okno. Nie tutaj nie ma okna.
Wstał i poszedł. Przed sobą cały czas miałam jajecznicę. Rozmowa mnie tak pochłonęła, że o niej zapomniałam. Nabrałam zaufania do niego. Zaczęłam jeść śniadanie.

Znowu weszłam do głównego pokoju. Podeszłam do drzwi. Mam nadzieję, że prowadzą do wyjścia z domku. Nie było butów, które można było założyć, więc ruszyłam boso. Nacisnęłam klamkę i popchnęłam drewno. Najpierw dotarł do mnie zimny wiatr, potem świeże powietrze. Przede mną ukazał się krajobraz. Piękny krajobraz. Ruszyłam przed siebie, nie wierząc oczom, że widzę tak piękną matkę naturę. Pod stopami, poczułam miękką trawę. Jej listki plątały się w moje palce. Było niesamowicie, to piękne uczucie. Mam nadzieję, że każdy choć raz poczuje, co ja w tej chwili.
Stanęłam, gdyż były przede mną kamienie, a za nimi przepaść. Znajdowaliśmy się bardzo wysoko, ale nie, aż tak, żeby był śnieg. Na dole widniało wielkie jezioro. Z prawej strony były kamienne schody, prowadzące w dół. Ścieżka znikała w lesie. Na tej wysokości, drzewa nie rosły. Gdzieniegdzie były pełniki alpejskie. Zamknęłam oczy, wyobrażałam sobie nierealne rzeczy. Coś co chciałabym, doznać w życiu. Poczułam ciepły oddech. Momentalnie otworzyłam oczy i odwróciłam się. Za mną stał Marcus. Patrzył co robię. Może lekko się zaczerwieniłam, odwracając głowę.
-Nie wstydź się tego, co chcesz. To jest piękne.
-Skąd wiesz co chcę?
-Tak...
-Nie, nie chcę znać jednak odpowiedzi... Skąd wiesz, że wyszłam?
-Zostawiłaś otwarte drzwi, był przeciąg.
Uśmiechnęłam się ze swojej głupoty zadawania pytań.
-Ed... ON wiedział, że ty mnie szukasz, skąd?
-Z kompleksu. To taka książka, która za pomocą magii, pokazuje co może się zdarzyć. Lecz nie jest to na sto procent pewne. Widział, pewnie jak dotykasz mojej dłoni...
-Uratuję tą dziewczynkę? Zniszczę JEGO? Muszę? To mój obowiązek?
-Tak...

-Chcesz ćwiczyć na dworze, czy w pomieszczeniu?
-Tutaj.
-Więc słuchaj mnie uważnie. Są chwyty dawcze i prawcze. W walkach przeważnie wykorzystuje się dawcze. Polegają one na używaniu magii poza ciałem. Czyli podobne do tego co rano. Albo lepiej jeszcze dam przykład.
Spojrzał na drewno, które było niedaleko nas. Pewnie Marcus wykorzystuje je na ogień do kominka. Pień który leżał, gwałtownie się podniósł. Z pionowo postanowionego drewna zsunęła się kora. Mężczyzna wyciągnął rękę w kierunku przedmiotu. Dłoń miał całkowicie prostą, tak, że można by my było przybić piątkę. Lecz powoli, palce zaczęły się zamykać. Na pniu wyrysowały się jakieś dziwne znaki. Im bardziej zaciskał dłoń, tym głębsze i bardziej dające rysów cięcia były widoczne. W końcu zacisnął całkowicie pięść. Podeszłam do drewna. Tak gdzie nie było kory widniała roślina. Od razu rozpoznałam kwiat lotosu. Mój ulubiony. Nie chciałam już pytać, czy wie, jaki jest mój ulubiony kwiat.
-Ładnie – to było jedyne co mogłam powiedzieć.
-Magia prawcza jest odwrotnością do dawczej. Czyli wykorzystuje się ją wewnątrz ciała. Spójrz.
Podszedł do ściany domku. Był całkowicie rozluźniony. Powoli zaczął znikać... Coraz szybciej mrugałam. W końcu nie można było go zobaczyć. Wnet powoli zaczął się pokazywać i był. Podszedł do mnie bliżej.
-To jest bardzo przydatne zaklęcie. Czy rozumiesz co powiedziałem?
-Tak... Dużo jest tych zaklęć?
-Bardzo dużo.
-To jak... Się je robi?
-Tu przeważnie chodzi o wyobraźnię, wiarę i potrzebę. Musisz sobie wyobrazić, że musisz zniknąć. Jak rysowałem ten kwiat, najpierw pomyślałem jak będzie wyglądał. Musisz wierzyć w magię oraz to, że ci się uda. Aby wykonać zaklęcie, musi być do czegoś potrzebne. Na przykład aby się obronić albo właśnie komuś pokazać w dobrych zamiarach.
-Skomplikowane, czuję się jak w szkole.
-Heh nauczysz się. To zaczniemy od najprostszego zaklęcia prawczego. Wyobraź sobie, że jest ciemno. Nic nie widzisz. Jesteś w lesie, chmury przysłaniają księżyc. Zamknij oczy. Skup się. Cały czas widzisz jak teraz.
Gdy przestał mówić, robiłam wszystko to co kazał. Jestem w lesie nic nie widzę, jak teraz gdy mam zamknięte oczy...
-Nie, Marcus to się nie uda...
Otworzyłam oczy... Niesamowite nic nie widziałam! Właśnie wykonałam zaklęcie!
-Udało się! Nic nie widzę! To niesamowite!
-Dobrze to teraz się odczaruj.
-Ok, to jak mam sobie wyobrazić?
-Ha ha to twój problem. Myśl.
-Ale... Zanim się odczaruję, to pomożesz mi w sensie orientacyjnym?
-Nie.
Słyszałam jak drzwi od domku się zatrzaskują. Ze środka wydobył się śmiech. Poczułam jakbym była koło Alana...

sobota, 22 grudnia 2012

No i ten rozdział co wszystko wyjaśnia ;D Na pewno ciekawy. Starałam się pisać ciekawie ;)

Rozdział 8
Rio De Janeiro? Tu przynajmniej będzie ciepło. Może się trochę zrelaksuję. Odpocznę od tej całej magii. Edvard mając dobry humor, może pozwoli mi, Renacie i Grecie wyjść na zakupy? Każde miasto ma swoje wspomnienia. Im więcej miast odwiedziłam, tym bliżej jestem odgadnięcia tych wszystkich pytań, co sobie zadaję. Czy tutaj uzyskam odpowiedź? Wstałam, ku mojemu zdziwieniu jako pierwsza. Wzięłam ubrania i poszłam do łazienki. Gdy zrobiłam poranną toaletę i ubrałam się, popatrzyłam w lustro.
Widniała w nim moja twarz. Przyglądałam się swojemu odbiciu. Od małego, lubiłam robić miny, przed lustrem. Na początku pokazałam język. Potem robić zeza. Moje miny były naprawdę śmieszne. W pewnym momencie, chciałam zagrać luzaka. Wystrzeliłam palce w bok, przymknęłam oko i zadziorny uśmieszek. Nagle drzwi się otworzyły; zapomniałam je zamknąć! Stał w nich Alan. Na prawej ręce miał zawieszony ręcznik, pianka w lewej. Widziałam jego twarz, odbijającą się w lustrze. Przecież nigdy go nie widziałam bez żelu! Był... taki jakiś inny. Widać było, iż wstał dopiero z łóżka. Wyglądał śmiesznie.
Ale nie aż tak źle, jak ja! On zauważył moje odbicie; tej luzackiej, w ogóle nie pasującej do mnie twarzy. Widział również moją pozę przed lustrem.
Nie minęły dwie sekundy, kiedy się gwałtownie wycofał. Lecz słyszałam jego donośny śmiech. Był płynny, miły i czysty. Też zaczęłam się śmiać.
Zaraz po tym wydarzeniu, wyszłam również. Chłopak cały czas się śmiał, ja także. Obudziliśmy Maćka. Alan choć próbował zatrzymać, albo chociaż ściszyć swój śmiech; nie wychodziło mu to. Na głowie miał kołdrę, pewnie dlatego, aby przykryć nie ułożone włosy.
Po kilku minutach śmiechu, uznałam, że oboje widzieliśmy się w niekomfortowej sytuacji. Wyglądał naprawdę ślicznie, z tym jego uśmiechem...
-Idź do łazienki, bo Renata lub Maciek cię zobaczą!
Chłopak przestał, tak bardzo się śmiać, wziął (pewnie ponownie) rzeczy i poszedł.
-Co było takiego śmiesznego? - zapytał Maciek, nie wstając z łóżka, ba nawet głowy nie podnosząc.
-Nic.
Ale uśmiech i tak nie znikał mi z twarzy.


* * *
Gdy było już ciemno, wyszliśmy do miasta, aby pokupować pamiątki. Wszystkie dziewczyny (łącznie ze mną), ucieszyły się, gdyż odetchną od przeżyć (brak Edvarda, walka itp.). Niestety gdy zaczęłyśmy dochodzić do głównego rynku, zmieniłyśmy zdanie. Wszędzie panował tłok, było gorąco i duszno. Niemalże od razu poczułam, krople potu na czole. Jakoś tak wyszło, że szłam z Maćkiem, rozmawiając z nim. Opowiadaliśmy sobie, różne historie, które przydarzyły się nam podczas wakacji. W końcu doszliśmy do restauracji. Cały czas rozmawiając, weszliśmy do środka. Poczułam niesamowitą ulgę; klimatyzacja. Pomyślałam, że już nigdy z tego miejsca nie wyjdę.
Przysiedliśmy do różnych stolików. Mnie wypadło usiąść z Maćkiem i Danielem. Rozmowa była bardzo przyjemna. Gdy w pewnym momencie, mężczyźni zaczęli, rozmawiać między sobą, ja spojrzałam na stolik Renaty, Grety, Piotrka i Alana. Alan odwrócił wzrok, gdy ja zwróciłam głowę w jego stronę. Pewnie mnie obserwował. W końcu obejrzałam się za siebie. Niemożliwe... To ten facet!! Gwałtownie wstałam, spojrzawszy na Edvarda. Zamawiał dania (dobrze wiedział jakie). Znów zauważyłam mężczyznę, ze szybą restauracji. Maciek i Daniel byli bardzo pochłonięci rozmową. Podobnie drugi stolik.
Ruszyłam żwawym krokiem do drzwi. Wychodząc spostrzegłam, jak Edvard zauważył co robię. Pędem zaczął biegnąc do wyjścia. Już miałam również uciekać przed nim, do obcego mężczyzny, gdy nagle ON stał przede mną.
Wystawił rękę przed siebie, dobrze wiedziałam co robić. Szybko ją złapałam...
To czego doświadczyłam po zetknięciu rąk, długo zapamiętam. Czułam jakby ktoś podciągał mnie za ubrania, wyrywał z tego świata. Straciłam grunt pod nogami. Oczy zaczęły mnie szczypać, więc szybko je zamknęłam. Mimo wszystko, nic nie czułam <wiem, że to tak dziwnie brzmi, ale ciężko jest to opisać; może jakbyś była powieszona na rękawach i tak szybko lecisz, że oczy Cię szczypią>. W mojej głowie lub gdzie indziej słyszałam krzyki, śpiewy, rozmowy i inne odgłosy. Wszystko to się wymieszało i powstał chaos.
Powoli odzyskiwałam grunt (od czasu do czasu uderzałam nogą o grunt). Mogłam chociaż zmrużyć oko. I siła ciągnięcia za ubrania słabła.
W końcu całkowicie wróciłam do „rzeczywistości”. Gdy odzyskałam grunt, upadłam na kolana. Zaczęłam ocierać oczy.
-Ała... Nie musiałaś mnie tak mocno trzymać. Nie wiedziałem, że masz taki ścisk.
Otworzyłam oczy. Znajdowaliśmy się w jakimś dziwnym pomieszczeniu. Po mojej prawej stronie były na podłużne stoliki (jak można by to było nazwać), a na nich znajdowały się przeróżne buteleczki i książki. Choć tak naprawdę po mojej lewej stronie była mini-biblioteczka. Przede mną stał mężczyzna, a za nim była pusta przestrzeń (niezbyt duża). Spojrzałam na niego.
Posiadał wystające kości policzkowe. Miał czarne włosy i mały wąsik. Ciemne oczy podkreślały mu brwi. Zbliżał się pewnie, do czterdziestu lat.
Obcy popatrzył na mnie i po chwili zaczął podchodzić. Szybko wstałam. On wtedy się zatrzymał. Nie puszczał ze mnie wzroku.
-Czego chcesz? - zapytałam.
-Wyjaśnić ci wszystko. Dlaczego zostałaś tutaj przeniesiona i po co. Jak się działy, niektóre rzeczy. Co masz do tego wszystkiego wspólnego i nauczyć cię czegoś.
Mężczyzna widząc moje nieprzekonane, dopowiedział:
-Nazywam się Marcus. Mam więcej lat, niż na to wyglądam. Jestem taki sam jak on, ty i twoi przyjaciele.
-Mówiąc „on”, masz na myśli Edvarda?
-Edvard?! Edvard?! - był pełny zdumienia i oburzenia – to czysty diabeł, demon, psychopata! Jak można o nim mówić „człowiek”?! A szczególnie ty!
Milczałam. Nie wiedziałam jak na to zareagować. Skoro nie miał znaczenia „człowiek” to o co mu chodziło?
-To ja też jestem demonem?
-Nie... Jesteś taka ja my.
Powoli się domyślałam, ale wolałam mieć pewność.
-Czyli jaka?
-Magiczna.

Nie uwierzyłam mu. Niby ja również czaruję?! Wtedy powinny dziać się, jakieś dziwne rzeczy...CHYBA. Ale nie mam pewności... Nie, nie, to nie może być prawda. Marcus widząc moją minę, powiedział:
-To prawda. Ty również, możesz czarować.
-Ok... Spróbuję wziąć to na poważnie. Nie potrzebuję jakiegoś magicznego przedmiotu? Na przykład różdżki?
-Ha ha, nie. Te wszystkie pierścienie, różdżki, pelerynki są zbędne. Potrzeba jest siła woli. Nasze uczucia mają wpływ, na siłę mocy. Ale, zanim będę cię uczył, powiem dlaczego, on sprowadził was. Proszę, tylko mi nie przerywaj.
Ty wraz z innymi, którzy byli „porwani” przez NIEGO, możecie czarować. To właśnie dlatego, zostaliście „uwięzieni”. Sporo „normalnych” ludzi nie wie, że są czarnoksiężnikami. A dlaczego was? Ponieważ jesteście czarnoninami. Są to czarnoksiężnicy, posiadający dodatkowy dar. Gdy wspólnie połączycie siłę, nikt, żadna ilość czarnoksiężników nie będzie w stanie was pokonać. Dlatego wspólnie jesteście bardzo niebezpieczni. W sumie jest was dziewięciu. Nie! Nie przerywaj, dobrze wiem, że znasz i widziałaś tylko siedmiu. ON uwięził gdzie indziej dziewiątą osobę. Tak abyście, nie mogli się spotkać. Wielu dobrych i złych czarnoksiężników, szukało was wszystkich, niestety tylko jemu udało się was odnaleźć i złapać... Tak... Ja również szukałem, ale jestem tym dobrym, zamierzałem wam powiedzieć kim jesteście i nauczyć was tego, z czym się urodziliście. Inni źli mieli jednak inne plany niż ON. Chcieli was schwytać, nauczyć magii i wykorzystać. ON jednak uniemożliwił wam, wszelkich informacji, na temat magii, gdyż uznał, że moglibyście GO pokonać. Udało mu się tylko jemu, ponieważ jest jednym z najbardziej uzdolnionym czarnoksiężnikiem, żyjącym na ziemi. Ciebie złapał ostatnią, iż nie posiadasz rodziny i wielu znajomych. Zastanawia pewnie ciebie, dlaczego musieliście podróżować? A odpowiedź brzmi; jesteście poszukiwani, gdyby za długo był w jednym miejscu, złapali by wszystkich. Ja na szczęście, również jestem uzdolnionym czarnoksiężnikiem. Dlatego mnie najszybciej, udawało się was odnaleźć. Całe szczęście, byłaś ciekawa i złapałaś mnie za rękę. Hmmm... Dalej nie mam pomysłu, co jeszcze wyjaśnić... A! Z obrzydzeniem wymawiam jego imię -zrobił kwaśną minę – Edvard Prine jest poszukiwany, przez czarnoksiężników, iż jest złym stworzeniem.
Nie wiem jak wyglądała moja twarz, ale na pewno nienormalnie. Choć wszystko trzymało się kupy, było nierealne. Patrzyłam na niego z szeroko otwartymi oczami i lekko rozchyloną buzią.
-Jakieś pytania? Dzisiaj uczysz się prawdy, jutro będziemy ćwiczyć.
Nie mogłam wydobyć słowa. Muszę sobie to wszystko poukładać... Moje uczucia są dziwne, nie da się ich opisać, ale w sumie. Jak ktoś by się czuł po takiej „prawdzie”?!
-Tam – on pokazując na schody – jest twój nowy pokój. Widzę, że nie możesz normalnie funkcjonować, więc idź się połóż.
Nie wiem jakim sposobem doszłam do pokoju. Pamiętam, że wywaliłam się na schodach i położyłam na łóżku...
-------------------------------------------------------------------
Następny rozdział, bardziej wyjaśni szczegółowo :)

piątek, 21 grudnia 2012

Dawno już miałam napisany ten rozdział, ale jakoś nie miałam okazji go dodać :/ Dziś koniec świata! :o

Rozdział 7
Nikt się nie odzywał nawet Renata. Maciek słuchając muzyki <Piosenka którą słuchał>, leżał od czasu do czasu kiwając głową. Alan spał (zauważyłam, że lubi spać), Renata choć energiczna, spokojnie siedziała na łóżku czytając książkę. Ja wpatrywałam się w okno. Obserwowałam szybujące ptaki. Edvard nie wracał, albo wrócił bezgłośnie. W oczach ciągle go miałam słabego i pokrytego krwią. Proszącego o dyskrecję. Zobaczyłam coś, czego nie powinnam widzieć.
Rozmyślałam co by się stało, gdybym dotknęła ręki obcego. W końcu zrobił to Edvard. Wrócił z takim stanem... Czy ja bym też taka wróciła? Czy by mnie ten obcy zamordował? A może bym przeżyła? „Wszystko ci wyjaśnię” sama nie wiedziałam, czy by mi powiedział wszystko o Edvardzie, magii lub nawet dlaczego tu jestem... Wzięła mnie głęboka chęć dotknięcia ręki i zobaczenie co się stanie. Postanowiłam sobie, że gdy go następnym razem ujrzę, chwycę jego dłoń, prosząc o wyjaśnienie. Chyba, że wszystko opowie Edvard... Lecz na to chyba nie mogę liczyć...
Puk! Puk!
-Chciałabym pogadać. - rozpoznałam głos Grety.
-Siadaj. - Renata odłożyła książkę i uśmiechnęła się do przyjaciółki.
-Choć może i pukasz, to raczyło by zapytać czy możesz wejść. - półprzytomnie Alan podniósł głowę, spojrzawszy na dziewczyny. Na mnie spojrzał wyjątkowo krótko; nawet ledwo zauważalnie, jakby chciał zobaczyć czy jestem. Zresztą dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że to nieładnie, tak wchodzić.
-Nie wciskaj się tu do spraw Grety! Jest ona dorosła...
-I niewychowana...
-Spoko Renata. Nie zwracam uwagi na takich... - Greta zakończyła spór. - Przybył Edvard?
-Niestety nie... - Renata choć uśmiechnięta, powiedziała przygnębiającym tonem.
-Nina, ty widziałaś jakąś ścieżkę... Dlaczego ty? Widziałaś go?
-Widziałam. - powiedziałam.
-Gdzie on był?!
-To ten co był odwrócony plecami, a potem leżał.
-Ten żul?! To był Edvard?!
-Tak.
Greta z szokiem odpowiedziała przekleństwem.
-Dlaczego nie pomogłaś mu? Albo nam go nie pokazałaś?
-Bo prosił abym tego nie robiła.
-No i co było dalej? - zapytała Renata.
-Zaczarował moje oczy. Musiałam go objąć aby nie upadł.
Nagle Maciek wstał, podszedł do mojego łóżka i usiadł. Również usiadłam.
-Coś jeszcze? - zapytał patrząc mi w oczy.
-Nie.
-Był ranny, że sam nas nie poprowadził?
-Tak.
-Jeszcze chwila, a się pocałujecie! - Alan uważnie nas obserwował. Zdałam sobie sprawę, że nasze twarze są blisko siebie i ciągle patrzymy sobie w oczy. Szybko odwracając twarz, zauważyłam chichoczące dziewczyny. Lecz Alan się nie uśmiechał. Był naburmuszony.
-Ja lepiej już pójdę, bo będę światkiem śmierci. - Greta spoglądając na Alana to Maćka, wstała dodając: - Nie chcę zeznawać przed sądem.
-Pójdę z tobą, tam pogadamy. - Renata poszła za przyjaciółką.
-Też idę z wami, bo zaraz zostanę zaatakowany. - Maciek i przyjaciółki roześmiały się.
Po chwili ich nie było. Alan spoglądał na mnie przez chwilę, po czym wstał i poszedł do łazienki; zamykając drzwi.
Dosyć długo go nie było. Nie słyszałam spuszczającej się wody, ani cieknącej jej z prysznica. W końcu po pół godzinie (jak i nie dłużej) wyszedł. Od razu wiedziałam, co go przetrzymało; włosy połyskujące od żelu i ułożone w jeżyka. Uśmiechnęłam się do niego. On zignorował mnie, choć końcówki ust zadrgały i sama nie wiem, czy nie zaczerwienił się. Był na mnie zły. Dlaczego? Aby złagodniała sytuacja postanowiłam, skomplementować fryzurę. Wiedziałam, że on to lubi.
-Nawet fajnie ci wyszło.
-Ta.
-Jeśli dasz to sama ci ułożę je kiedyś.
Spojrzał na mnie jak na wariatkę, unosząc jedną brew.
-A źle wyglądam?
-Yyy... - zadał bardzo ciężkie pytanie. Jak powiem, że nie to się obrazi albo załamie. Jak powiem tak, wyjdzie że mi się on podoba.
-Czyli źle...
-Nie wiem co odpowiedzieć! Jak dasz mi raz swoje włosy, to będzie mi się na pewno podobało!
-Na pewno uczeszesz je na gładkie, jak u Maćka! Nie dostaniesz ich...


* * *
Sama nie wiem czy obraziłam się na Alana... Na pewno zraziłam. Rozczarowała mnie jego reakcja, na moje pytanie. Wiem jedno; on się obraził na mnie. Nie miałam komu się wyżalić o swoich problemach z Alanem. Do tego potrzeba jest dziewczyna, więc Maciek lub Edvard odpadają... Może Renata? Ją znam w końcu najlepiej. Niedługo po tym zdarzeniu, odważyłam się wyżalić, Renacie na osobności:
-Renata słuchaj... Mogę na tobie polegać?
-Jasne! - dziewczyna niespodziewanie zrobiła poważną minę – Mów o swoich problemach.
-Nie układa mi się z Alanem... Ciągle się z nim kłócę, nie mogę dojść do porozumienia. Mam tego dość! Jest taki wnerwiający...
-Rozumiem że albo jesteś z nim w związku, albo podoba ci się.
-Skąd możesz to wiedzieć?
-Nie układa mi się z Alanem... To brzmi jakbyś była w związku. Mówisz mi o kłopotach z nim, czyli żal ci jest, że kłócisz się. Zależy ci na nim?
-Jaka ty jesteś bystra... Tak zależy, podoba mi się, ale nie jestem z nim w związku.
-Spokojnie. My też kłócimy się z nim. A najczęściej chodzi o przebywanie jego w łazience... Strasznie długo tam siedzi! Zamyka się, siedzi godzinami i wychodzi uśmiechnięty. Ciągle się go pytamy co tam robi, ale on mówi, że to tylko poranna toaleta...
-To wy nie wiecie?! Nie widzicie?!
-Czego nie widzimy? To ty wiesz?!
-Ja... Nie, nie wiem..
Spojrzała na mnie uważnie, po czym (w końcu) się uśmiechnęła.


Choć od mojej rozmowy z Renatą minął jeden dzień i nic nie jedliśmy, nie odczuwaliśmy głodu. Była ósma rano (Alan już uczesany), gdy wszyscy siedzieliśmy, lub leżeliśmy na łóżkach. Renata czytała, a przy okazji pożyczyła mi swoją książkę; abym też mogła czytać. Alan pewnie grał w grę na telefonie, ponieważ od czasu do czasu robił kwaśną minę. Maciek leżał i nic nie robił, patrzył w sufit.
Puk! Puk!
-Witajcie! Nic nie jedliście, przepraszam! Trochę mi pewne sprawy, zajęły czasu...
Wszyscy (ja, Renata, Alan i Maciek) zwróciliśmy głowę w kierunku drzwi. Było to dla nas szokiem bo stał w nich... Edvard! Uśmiechnięty, żywy – cały. Nie miał ran, nie był ani słaby, ani zmęczony; lecz energiczny i wesoły. To na pewno nie był ten Edvard, co stał przede mną podparty o moje ramię, dwa dni wcześniej.
-Edvard?! - wszyscy jednocześnie krzyknęli.
Mężczyzna uniósł lekko brwi.
-Chcecie śniadanie? Za to, że mnie nie było, może pójdziemy do restauracji?
-Gdzie ty... - Renata chciała zadawać miliony pytań; tak jak każdy. Niestety Edvard zakończył wszelkie pytania.
-Nie będę odpowiadał na żadne pytania. Ja mam pytania i mam nadzieję, że dostanę na nie odpowiedź. - tutaj spojrzał na mnie – bądźcie w recepcji za pięć minut.
Wyszedł już nic nie mówiąc. Wszyscy nadal patrzyli się w drzwi. Alan po chwili zszedł z łóżka, wziął ubrania i poszedł do łazienki. Dopiero po dłuższej chwili się poruszyłam. Renata wstała i dziwnie wyszła z pokoju. Maciek chciał postąpić tak samo, ale w ostatnim momencie zatrzymał się i zapytał:
-Chcesz iść ze mną?
-Tak.
Podchodząc do Maćka, Alan wyszedł łazienki; specjalnie go popychając. Minę miał naburmuszoną jak wtedy, gdy Maciek był na moim łóżku. Spoglądając to na Alana, to na Maćka wywnioskowałam, że Maciek wcale nie przejął się agresywnym zachowaniem Alana. Wręcz przeciwnie, dało mu to satysfakcję.
-Nina idziesz?
-Yyy... Tak.

-Smacznego!
Chyba nie tylko mnie, denerwował jego nastrój. Choć nikt mu nie odpowiedział, uśmiech nie zniknął z jego twarzy. Czy myślał, że wszyscy zapomną, iż go nie było?! Każdy zjadł w ciszy śniadanie. Gdy Edvard udał się, aby zapłacić rachunek, szybko odeszłam od stołu, biegnąc za nim. Nasunęło mi się pierwsze pytanie:
-Dlaczego ciebie nie było?!
-Ależ byłem.
-Kiedy niby?
-Cały czas.
-No chyba...
-Nie żartuję.
-To co robiłeś? Ale...
-Nino, mówiłem ci kiedyś, że jesteś wścibska – spojrzał na mnie, uśmiechając się.
Jak mógł, mnie osądzać?! Nie jestem wścibska! W takim przypadku, każdy jest ciekawy co się stało!
-Edvard, powiesz mi cokolwiek?
-Tak. Nie możesz rozmawiać, dotykać i wszystko inne związane z tym facetem.
Poczułam się jak dziecko. Jakbym dostała naganę. I ja zachowując się jak ono zapytałam:
-Dlaczego?
-Ja tak mówię i tak ma być.
Spojrzał na mnie surowo. Teraz to naprawdę, czułam, iż za chwilę się rozpłaczę, bo nie dostałam więcej informacji. Lecz oprócz dziecinnego zachowania, zauważyłam jego wyższość. Jakby był moim rodzicem. Ja z naburmuszoną miną (pewnie taką jaką miał Alan), tupnęłam nogą i odeszłam. Każdy spojrzał na mnie (ci co byli przy stole). Niektórzy się uśmiechnęli, a inni parsknęli śmiechem.
Nie wiedząc o co chodzi, po chwili zorientowałam się, że mam tą samą, naburmuszoną minę jak dziecko. Musiałam wyglądać śmiesznie. W figurze dorosłej kobiety i miną pięcioletniego dziecka.
Usiadłam koło Renaty. Po kilku minutach wrócił Edvard. Cały czas uśmiechnięty. Jadąc autobusem (Edvard chyba zrezygnował z metra), cały czas myślałam jak dziecko. Interesowały mnie budynki i ludzie. Gdy szedł jakiś pies, ledwo co powstrzymałam się od wypowiedzenia: „jaki śliczny!”. Rozmyślałam również o tym, że nikt mną nie będzie rządził. Będę rozmawiać, dotykać i wszystko inne związane z obcym! Poczułam dziką chęć, przeciwstawieniu się Edvardowi. Czy to jakieś zaklęcie?

czwartek, 13 grudnia 2012

Nie mam zbytnio czasu, wchodzić na bloga i pisać nowe rozdziały. Tym bardziej, że czytam najlepszą książkę, jaką kiedykolwiek czytałam w swoim życiu, a mianowicie "Dotyk Julii". Dziś dostałam rolę, do przedstawienia teatralnego. Dzień zaliczam do udanych, choć jutro klasówka z historii i trza (trzeba) się uczyć:>

Rozdział 6
Edvard na tyle się wystraszył, że znowu przenieśliśmy się do innego miejsca. TO miejsce było Londynem. Nareszcie poćwiczę swój angielski; tym bardziej, że jeździmy po całym świecie.
Godzina dziesiąta rano – czas wolny. Maciek czytał książkę, Alan spał, a Renata kręciła się, inaczej mówiąc nudziła. Co chwila chodziła od pokoju do łazienki, raz zaczęła dokuczać Maćkowi (co się miło nie skończyło), budzić Alana, mnie zagadywać, śpiewać (Maciek z Alanem byli zdania aby zamilkła, zresztą ja też nie zamierzałam słuchać jej krzyków), tańczyć, a nawet skakać na łóżku. W końcu po wszystkich swoich wyczerpanych pomysłach usiadła. Była cisza przez minutę, ale gwałtownie wstała mówiąc:
-Zrobię głupi telefon!
-Słucham? Przecież nie masz do kogo zadzwonić!
-No i o to chodzi! Zadzwonię do mojej byłej przyjaciółki!
-Ale...
-Co ale?
-W sumie nic. - zakończyłam.
Wzięła telefon, zaczęła klikać coś na telefonie. Po chwili przyłożyła telefon do ucha.
-Halo? - cichy głosik odpowiedział w telefonie.
-I'm the one who you know, so do not be afraid to – tu dodała niski głos - cool your soup...
Rozłączyła się z uśmiechem. Wytrzeszczyłam na nią oczy. Ona zna anielski?!
-Znasz angielski i nic mi o tym nie powiedziałaś?!
Spojrzała na mnie dosyć dziwnie.
-Ale przecież ja znam angielski on urodzenia! - w końcu do niej dotarło, że nic nie wiem – Ha ha sorry... Nie jestem polką, tylko angielką.
-Słucham!? Ale nie masz akcentu... I nawet rzadko używasz takiego angielskiego w sensie „OK”!
-Bo nie muszę.
-Polski znasz od zawsze?
-Nie. Jak się tu dostałam wiesz ta magia... Od razu umiałam polski.
-Aaa... nauczysz mnie angielskiego? BO ja ledwo co umiem... Ale poczekaj... Ktoś jeszcze, jest anglikiem?
-Nie. Ale Kaja jest hiszpanką. Dlatego ma ciemne oczy i włosy. Piotr pochodzi z Kanady, Greta z bratem są ze Włoch.
-A Maciek?
-Z Rosji.
-A Alan?
-Z Francji. A dokładniej z Paryża.
-Wcale taki romantyczny nie jest...
-Ha ha pozory mylą. Mówię ci jest romantyczny, ale to ukrywa. Wiedziałam o co się zakładam. - tutaj posłała mi miły uśmiech, odwzajemniając go zapytałam:
-Każdy posługuje się polskim?
-Słyszysz.
-A dlaczego polskim? A nie angielskim? Z jakiego kraju jest Edvard?
-Sama nie wiem... Ale musi mieć to znaczenie z polską...

* * *
Minęło cztery dni, odkąd jesteśmy w Londynie. Edvard cały czas na mnie patrzył, lecz dodatkowo jeszcze na innych. Rzadziej wychodziliśmy z „pensjonatu”. W końcu jednak wyszliśmy aby zwiedzić jakieś muzeum.
-Pojedziemy metrem. - rozległ się głos opiekuna.
Inni tylko pokiwali głowami. Metro nie było czyste, a nawet brzydkie. Nieprzyjemnie było siedzieć i czekać na pociąg. Gdy przybył każdy z zadowoleniem opuścił nieprzyjemne miejsce. Byłam najdalej od Edvarda, może dlatego, że ostatnia weszłam.
Przede mną stał Daniel rozmawiający z Maćkiem. Trzymając się uchwytu obejrzałam się za siebie. Zauważyłam mężczyznę w płaszczu i niezwykle pasującym do niego kapeluszu. Choć twarzy nie było widać, rozpoznałam ten płaszcz; to był ten facet z Pragi! Wystraszona odwróciłam się przodem, w razie jakby mnie zaatakował. Spojrzał na mnie z lekko drgającymi wargami.
-Witaj.
-Czego chcesz? - pytając groźnie, pomyślałam że się przestraszy.
-Nie bój się mnie. To jego powinnaś się bać. - spojrzał na Edvarda.
-Nic mi nie zrobił.
-Ależ robi cały czas.
-Co takiego?
-Tu ci nie wyjaśnię. Złap mnie za rękę, to ci wszystko powiem.
-Nie ufam ci.
-Wiem. Ale dotknij tylko chociaż delikatnie palcem, nie musisz łapać.
-Nie!!! - krzyknął Edvard.
-Złap, dotknij! No dalej albo będzie za późno!
-Nie dotykaj! Ani mi się waż! - Edvard wyglądał przerażająco. Jego twarz i charakter jakby gwałtownie się zmieniły. Rozpychając wszystkich próbował dotrzeć do mnie. Teraz wszystkie twarze były skierowane na mnie.
-Dotknij a wszystkiego się dowiesz!
-Nie! Nie złapię! - odkrzyknęłam mu i w tym samym momencie odskoczyłam od niego. Edvard nie zważając nawet na mnie uwagi, przedarł się. Zauważyłam tylko jak złapał rękę obcego. I nagle... pustka.


Wydawało mi się, że ta „pustka” trwała chwilę. Pewnie każdy tak myślał. Otwierając oczy wszystko było zamazane. Kolory mieszały się. Nie mogłam poruszyć kończynami. Można to było nazwać „Stop klatka”.
Ta „chwila” już ustąpiła. Rozmazane przed oczami tło, zaczęło nabierać kontur. Nogą choć wolno mogłam ruszać. Dźwięku z moich ust jeszcze nie słyszałam. To wszystko trwało sekundy. W pewnym momencie... Jakby przewinięcie.
Otoczenie stało się normalne, już mogłam chodzić, wszystko dobrze widziałam. Słyszałam przestraszone jęki, moich przyjaciół. Wszystko było normalne, prócz jednego – a nawet dwóch. Nie było obcego i Edvarda.
Co się z nimi stało? Rozglądając się zauważyłam odwróconego od nas mężczyznę, ciężko dyszącego. Wcześniej go nie było...
Lekko sparaliżowana po tym wydarzeniu, obeszłam go łukiem. Nagle zdałam sobie sprawę, że pociąg jedzie.
-N-nic panu nie-e jes-st? - zapytałam nieśmiało.
Mężczyzna na mnie spojrzał. To był Edvard! Nigdy nie widziałam go w takim stanie. Włosy w różne strony, zdyszany, zmęczony, leciała mu krew z nosa i skroni.
-E-edvard! Co ci się st-tało?
Edvard wstał. Podszedł bliżej, położył na mnie swoje ręce, nasze twarze tak blisko się spotkały, że myślałam iż się pocałujemy.
-Nie mów nic nikomu. Wyjdźcie na tym przystanku. Doprowadź ich do naszego domu. - mówił to i ledwo co stał. - Ja ci wskażę drogę. Nikt nie będzie mógł z niej zejść.
Położył dwa kciuki na moje oczy. Poczułam wielką energię w oczach jakby mi miały wirować. Jego dłonie opadły, gdybym go nie przytrzymała upadł by. Jego głowa spoczywała na moim ramieniu. Miałam nic nikomu nie mówić, ale o czym? Domyśliłam się, że nie chciałby aby wszyscy widzieli go w takim stanie. Położyłam go na siedzeniach, choć nogi były oparte na ziemi. „Następny przystanek będzie...” drzwi się otworzyły. Przystanek! Zostawić go tu samego? Poradzi sobie jest dorosły i zna magię... Za drzwiami zauważyłam żółtą ścieżkę. To ona?
-Idziemy! - powiedziałam.
-A gdzie Edvard? - głos Kai się rozległ.
-Wysiadamy na tym przystanku! - każdy posłusznie za mną poszedł. Dlaczego? Wchodząc na ścieżkę zrobiła się pomarańczowa.
-Wy też widzicie tą ścieżkę?
-Jaką? - Renata spytała.
-No tą na jakiej stoimy, pomarańczowej.
-Nie ma tu ścieżki ale jest przystanek.
Dotarło do mnie, że Edvard zaczarował moje oczy. Tylko ja widziałam ścieżkę. Nie pozostało nic innego jak nią iść. Nie próbowałam nawet z niej wychodzić, bo i tak wiedziałam, że z niej nie wyjdę.
-Dokąd idziesz? - rozległ się głos Maćka.
-Do domu, wole nasz pensjonat niż przystanek. - Każdy spojrzał się na siebie.
-Skąd wiesz jak iść? - spytał Alan.
-Jest ścieżka, której wy nie widzicie. Daniel, weź krok w lewo poza ścieżkę....
Chłopak posłusznie wykonał polecenie. Jego noga w powietrzu się mimowolnie cofnęła.
-No to chodźmy!
Maciek i Renata od razu poszli, pozostali się wahali. Na szczęście nie długo i po chwili byliśmy w centrum miasta...


niedziela, 9 grudnia 2012


Rozdział 5

Za moje przybycie, świętowaliśmy mini-przyjęciem z alkoholem. Ku mojemu zdziwieniu Alan wypił najwięcej. Gdy się upił, był taki grzeczny i nieśmiały! Zwyczajnie powiedzieć zachowywał się słodko . O wszystko się pytał, a nawet powiedział, że mam ładne oczy. Szkoda, że bez alkoholu taki nie jest... Maciek stał się agresywny, robił pośmiewisko z Alana i Renaty, aby mi się spodobało. Owszem to co robił było zabawne, ale również niemiłe i nieodpowiedzialne. W sumie bawiłam się nawet dobrze.
Gdy się obudziłam Renata i Maciek jeszcze spali; nie było Alana. Lekko przestraszona wstałam i poszłam do łazienki sprawdzić, czy go tam nie ma. Był... Ale chyba weszłam w nieodpowiednim momencie. Układał swoje włosy w idealnego jeżyka. Na umywalce, prócz past i szczotek do zębów (no i mydła) był żel do włosów. Alan miał w prawej ręce grzebień którym czochrał włosy. Musiał mnie zauważyć w lustrze, ponieważ...
-Nina... - raptownie się odwrócił. - Co ty tu robisz?! Dlaczego...?! Dlaczego nie śpisz?! - Alan był tak zakłopotany, że nie wiedział jakich słów użyć.
-Ile układasz włosy?
-A co cie to interesuje?! Ciebie nie powinno tu być!
-Następnym razem zamknij drzwi! Mogę być gdzie mi się tylko podoba! - wiedziałam, że robienie (kolejnej) awantury nic nie zdziała, tym bardziej że obudzi się pozostałych. - Renata i Maciek śpią, więc przymknij się! Mogę dotknąć twoich włosów?
-Co?! - to pytanie niezwykle go zaskoczyło i oburzyło. - Chyba żartujesz! Nie po to je godzinę stawiam, żebyś mi je niszczyła! Patrz, chcesz zniszczyć takie arcydzieło?
Na jego twarzy pojawił się uśmiech. Szybko go odwzajemniłam.
-Dobrze, mi by się nie chciało ich układać. Idę.
-Ładnie?
-Co ładnie?
-No wiesz, ułożyłem?
Ponownie pojawił się u niego i u mnie uśmiech.
-Sama nie wiem...- choć tak naprawdę, bardzo mi się podobał w tych włosach. To była pierwsza nasza spokojna (i nawet!) z uśmiechem rozmowa.


Minęło kilka dni i ku mojemu zdziwieniu. Obejrzeliśmy całą Pragę, a nawet kupiłam sobie nową torebkę; z napisem „Prague”. Ja z Alanem już się tak bardzo nie kłóciłam, lekko się przyzwyczaiłam do nowego domu. Tylko coś się stało z Edvardem. Baczniej mnie obserwował i patrolował. Gdy zwiedzaliśmy miasto, tłumacząc historię zabytków, głównie na mnie patrzył. Albo gdy weszliśmy do kawiarni (on płacił), usiadł blisko mnie. Byłam wtedy na sto procent pewna, że słyszał moją rozmowę z dziewczynami. Chciałam sprawić wrażenie, jakbym tego nie zauważyła, choć mnie krępowało ciągłe obserwowanie.
W tej chwili siedzieliśmy na murku; z niego widzieliśmy całą Pragę. Rozmawiałam z dziewczynami o zabytkach w Pradze. A przy okazji dowiedziałam się, w jakich miastach były wcześniej. Chciałam poruszyć temat o magii, choć nie wiedziałam jak zacząć i kiedy go rozpocząć. Pomyślałam, że w Pradze na murku którym byliśmy, niestety Edvard wszystko by słyszał...
W pewnym momencie magik wstał, jego twarz wyrażała tyle emocji, że ciężko ją opisać. Hardo szedł do pewnego mężczyzny, mający długi skórzany czarny płaszcz. Edvard idąc do niego zacisnął pięści jakby by mu zaraz miał przyłożyć. Nieznajomy popatrzył na mnie, lecz zauważając Edvarda, wyjął ręce z kieszeni i szybkim krokiem odszedł. Zdziwiło mnie to, że Edvard nas tak po prostu zostawił. Nie tylko ja zauważyłam sytuację. Wszyscy zgromadzeni (ja, Renata, Alan, Maciek, Daniel, Greta, Kaja i Piotrek), przestali rozmawiać i z zaciekawieniem oglądać sytuację. Edvard i nieznajomy zniknęli nam z oczu.
-Kto to był? - zapytała wszystkich Kaja, choć wiedziała, że nikt jej na to pytanie nie odpowie.


-Jesteśmy wolni! - krzyknęła rozradowana Renata.
-Spokojnie... Na pewno zaraz tu będzie... - uciszył ją Maciek.
-Pewnie i tak byśmy sobie nie dali rady,ale mamy siebie. - powiedziała swoje Greta.
-Jakby tak znowu pójść do domu... - rozmarzył się Daniel.
-No i wtedy wszyscy zostalibyśmy przyjaciółmi! - Greta również zaczęła marzyć.
-Na pewno tak się nie stanie. - Maciek chciał uspokoić wszystkich.
-Trzeba wierzyć w siebie, wtedy się osiągnie wszystko! - dopowiedziała Kaja.
-Ale jak sobie poradzimy?
-Poradzimy sobie. Wszystko będzie dobrze jeszcze tego dopilnuję! - Piotrek mówił niezwykle pewny siebie.
-Jesteśmy w Czechach. Czechy graniczą z Polską, więc nie będzie tak ciężko. Wtedy wszystko zaczniemy od nowa... - dalej poprowadził Alan.
-Spokój! Edvard idzie... - zakończyłam.
* * *
Leżeliśmy w łóżkach. W pokoju było już ciemno, a jednak wszyscy myśleli o dzisiejszym wydarzeniu.
-Powinniśmy uciekać. - Renata przerwała godzinną ciszę.
-To dlaczego tego nie zrobiłaś? - Alan jej odpowiedział.
-Bo za bardzo się cieszyłam, żeby o tym pomyśleć.
-Dosyć często się cieszysz.
-Taka już jestem.
-Zmień się.
-Nie mogę. Już próbowałam...
-Pewnie masz słabą wolę...
-A ty niby dobrą?
-Tak.
-Na pewno we wszystkim?
-Owszem.
-Za dobrze cię znam. Nie dasz rady bez...
-Nie znasz mnie.
-Znam. Nie obejdziesz się bez ukochanej osoby. Dla miłości zrobisz wszystko. Nawet się zmienisz.
-Nigdy.
-Zakład?
-Zgoda... - Alan był niepewny.
-Zgadnę w kim będziesz, lub jesteś zakochany. Powiem ci i udowodnię, że zrobisz dla tej osoby wszystko. Jeśli wygram będę świadkową na twoim ślubie - Alan parsknął śmiechem -Jeśli przegram, zrobię dla ciebie wszystko, nawet przejdę się nago po ulicy. Umowa stoi?
-Hmm... Masz jedną szansę, na zgadnięcie. Stoi.
Słychać było jak Renata się odwraca (na łóżku) w kierunku Alana; po chwili usłyszałam chlast dłoni uderzających o siebie.